Wiedza
Sezon na kleszcza

Sezon na kleszcza

Plaga zainfekowanych kleszczy to alarmujące zjawisko, któremu z niepokojem przygląda się od kilku lat coraz więcej osób. Od początku lat 90-tych liczba zarażonych osobników wzrosła ponad 10 razy. Skąd ten nagły wysyp krwiożerczych insektów? Jakie niesie ze sobą konsekwencje i zagrożenia? Czego możemy spodziewać się w ciągu najbliższych lat? Aby lepiej zrozumieć obecny stan rzeczy, przyjrzeliśmy się bliżej jego genezie.

Spacer z psem, grzybobranie, rowerowa przejażdżka na łonie natury, leśna szkoła czy jogging polną dróżką kojarzą się raczej z czynnościami przyjemnymi i relaksującymi. Mało kto mógłby je powiązać z aktywnościami niebezpiecznymi dla zdrowia, lub – o zgrozo! – zagrażającymi życiu. Jednakże, od kilku lat lekarze i naukowcy biją na alarm o zachowanie szczególnej uwagi. Powód? Małe, niespieszne żyjątko, żywiące się krwią zwierząt i ludzi – kleszcz (Ixodes ricinus). Obecnie, już co trzeci może zarazić nas krętkiem Borrelii, czyli bakterią wywołującą schorzenie zwane boreliozą. Mimo tego, że w ponad 90% przypadków choroba ta jest uleczalna, to jednak wiąże się z całym szeregiem bardzo poważnych powikłań, także po kuracji. Dlaczego ten kosmopolityczny gatunek, który od niepamiętnych lat występował w naszym kraju stanowi dzisiaj takie zagrożenie?

Liczbę zainfekowanych osobników w znaczący sposób wyznacza ilość… żołędzi. To zaskakujące i niewiarygodne twierdzenie tylko z pozoru może wydawać się absurdalne. W ostatnim czasie naukowcy udowodnili tezę, że im więcej w danym roku spadnie żołędzi, tym więcej będzie zachorowań na boreliozę. Jak wytłumaczyć tę zależność? Bardzo łatwo. Żołędzie są smakołykiem wielu leśnych zwierząt, między innymi myszy, które z kolei dla kleszczy są wyjątkowo atrakcyjnym „miejscem” do żerowania. W związku z tym, im więcej żołędzi, tym większa populacja tych gryzoni, zwabianych do lasu ulubionym przysmakiem oferowanym przez płodne dęby. I to właśnie obecność myszy w lesie niesie ze sobą największe zagrożenie. Sam kleszcz, w momencie „wyklucia się” z jaja nie ma w swoim organizmie Borrelii, nawet jeśli samica składająca je była nosicielką. Niemal każda larwa wolna jest od bakterii, którą zaraża się dopiero od swoich mysich gospodarzy, będących jej świetnym rezerwuarem.

Żołędziowy wysyp przyczynił się więc do ogromnego zwiększenia się liczebności myszy, które gromadząc większe zapasy na zimę zaczęły rozmnażać się nie tylko latem, ale przez cały rok! Większa ilość gryzoni spowodowała wzrost liczby tych kleszczy, które – żywiąc się na mysiej skórze –  otrzymały „w pakiecie” krętka Borrelii. Jest to jednak tylko jeden aspekt tego problemu.

Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, to co doprowadziło do tak gwałtownego unasiennienia się dębów? Dla tego gatunku rok nasienny czyli ten, w którym drzewa wydają najwięcej owoców trwa cykliczne co 5-8 lat. Dlaczego tak jest, że wszystkie drzewa „umawiają” się na zsynchronizowane wydawanie większej ilości nasion? Istnieje kilka hipotez na ten temat, jednak nikt nie zna ostatecznej odpowiedzi. Faktem jest jednak to, że mniej więcej sześć lat temu dęby znajdowały się właśnie w fazie „urodzaju”, który przyczynił się do ponad 10-krotnego wzrostu populacji gryzoni w roku kolejnym. Im więcej myszy, tym łatwiej jest je odnaleźć kleszczom, które potrzebują dwóch sezonów, aby osiągnąć największą liczebność tych, zakażonych już od gryzoni Borrelią. Według prognoz, apogeum poprzedniej plagi kleszczy nastąpiło w 2020 roku. Kolejnego można się więc spodziewać w ciągu dwóch następnych sezonów.

Drugim czynnikiem wpływającym na rozwój opisywanego problemu jest globalne ocieplenie klimatu łagodzące zimy i doprowadzające do zwiększenia się wilgotności powietrza. Pomaga to bowiem przeżyć kleszczom skutecznie absorbującym wodę, która wspiera ich przetrwanie w tracie trudnego zimowania w glebie. A im więcej ich przeżyje zimę, tym większe prawdopodobieństwo tego, że któryś spotka leśnego gryzonia i w rezultacie zostanie zainfekowany.

Przy stawianiu sobie pytania, jak w takim razie ograniczyć dynamikę rozprzestrzeniania się kleszczy, pierwszą myślą, która pojawia się głowie jest wycinka dębów lub wybicie leśnych myszy. Należy jednak pamiętać, że tego typu rozwiązania już nie raz przyczyniły się do katastrofalnych zmian w ekosystemie (vide: wybicie wróbli w Chinach). Natura w swojej determinacji jest bowiem niezmiernie uparta i niepodatna na manipulacje. Masowa eliminacja któregoś gatunku przyczyniłaby się jedynie do tego, że zostałby on zastąpiony przez coś innego. A w związku z tym, że w tej kwestii przyroda jest bardzo nieprzewidywalna, konsekwencje takiej zmiany niosłyby za sobą zbyt duże ryzyko.

Czy jest więc coś, co możemy zrobić, aby ustrzec się przed niebezpieczną plagą? Wielki problem polega na tym, że kleszcze nie mają w ekosystemie naturalnego wroga. Żadne stworzenie znane do tej pory nauce nie żywi się nimi. Jedyne, co skutecznie eksterminuje ten gatunek, to długa i bardzo mroźna zima. Niestety, w obliczu nieustających zmian klimatycznych, nie dość, że po takiej już dawno ślad zaginął, to jeszcze brak jakichkolwiek prognoz na to, by rychło pojawiła się w przyszłych sezonach. Dopóki więc świat nauki nie odkryje lub nie opracuje skutecznej metody eliminującej lub przeciwdziałającej szkodliwym skutkom obecności kleszczy, jedyne, co obecnie może nas uchronić to profilaktyka i ostrożność. 

Skip to content