
Ucieczka przed klimatem. Kim są migranci klimatyczni?
Wyobraź sobie, że pewnego dnia budzisz się i musisz opuścić swój dom. Nie dlatego, że grozi ci wojna, ale dlatego, że nie da się już w nim żyć. Pola już dawno są nieuprawne, rzeka wyschła, temperatura przekroczyła próg, w którym człowiek nie jest w stanie normalnie funkcjonować, sklepy świecą pustkami. To nie początek filmu science fiction – to codzienność coraz większej liczby ludzi na świecie. Tak rodzi się nowy typ uchodźców – migranci klimatyczni.
Według raportu Banku Światowego, do roku 2050 ponad 200 milionów osób może być zmuszonych do opuszczenia swoich domów z powodu zmian klimatycznych. To tak, jakby cała populacja Brazylii i Meksyku ruszyła w drogę.
Powody są różne – susze, powodzie, podnoszący się poziom mórz, huragany, pustynnienie ziemi. W Bangladeszu morze już dziś pochłania dziesiątki kilometrów wybrzeża rocznie. Na Pacyfiku wyspy Kiribati i Tuvalu walczą o przetrwanie – dosłownie. W niektórych miejscach ocean wdziera się do domów i szkół. W Afryce Subsaharyjskiej miliony rolników porzucają wyschnięte pola, by szukać pracy w miastach.

Zmiana klimatu nie jest więc tylko wykresem na kolejnym szczycie klimatycznym. To realny powód, dla którego ludzie pakują całe życie w torbę i ruszają w nieznane.
Z naukowego punktu widzenia to zjawisko nie jest łatwe do uchwycenia.
Kiedy ktoś ucieka przed wojną – jest uchodźcą. Kiedy szuka pracy – jest migrantem ekonomicznym. Ale co, jeśli ktoś opuszcza dom, bo morze zabrało jego wieś, uprawy nie rosną od trzech lat, a studnia już dawno wyschła?
Prawo międzynarodowe nie uznaje dziś pojęcia „uchodźcy klimatycznego”. Tacy ludzie często nie mają żadnej ochrony prawnej – ani statusu uchodźcy, ani gwarancji azylu. To prawdziwy paradoks naszych czasów: potrafimy śledzić topnienie lodowców satelitami, ale wciąż nie wiemy, jak nazwać tych, którzy przez to topnienie stracili dom.
Większość migrantów klimatycznych nie przekracza granic państwowych.
Przemieszczają się wewnątrz swojego kraju z terenów wiejskich do miast.
To powoduje nowe napięcia: zatłoczone metropolie, brak mieszkań, wzrost cen żywności, bezrobocie. Przykład? W Syrii wieloletnia susza poprzedzająca wojnę zmusiła setki tysięcy rolników do migracji w stronę miast. Tam zaczęły narastać frustracje społeczne, które potem przerodziły się w konflikt. Klimat był więc jednym z cichych zapalników.
Co jednak, gdy nie ma dokąd uciekać? Wyspy na Pacyfiku rozważają wykupienie ziemi na innych kontynentach. Rząd Kiribati już w 2014 roku kupił ziemię na Fidżi, by w razie potrzeby przenieść tam część ludności. Tak wygląda „plan B” w erze kryzysu klimatycznego.
Badacze podkreślają, że migracje klimatyczne nie są „katastrofą przyszłości” – one już trwają.
W Indiach, Nigerii, Sudanie Południowym, ale też w Kalifornii czy południowej Europie coraz częściej dochodzi do sytuacji, w których ludzie po prostu nie mogą wrócić do swoich domów po pożarach, powodzi czy huraganach.
Jednocześnie migracje mogą być strategią przetrwania, nie tylko dramatem.
Przeniesienie się do miasta lub innego regionu może dać rodzinom szansę na lepsze życie. Jest jednak jeden warunek – musi istnieć system wsparcia, plan adaptacji, inwestycje w miejsca przyjmujące nowych mieszkańców oraz akceptacja lokalnych środowisk.
ONZ i Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji (IOM) apelują o „zarządzanie migracjami klimatycznymi”, czyli o przygotowanie świata na to, że wkrótce mobilność stanie się częścią odpowiedzi na kryzys, a nie jego skutkiem ubocznym.
Choć może się wydawać, że problem dotyczy tylko odległych krajów, zmiany klimatyczne coraz częściej dotykają też Europy. Wysychające rzeki, pożary w Grecji, czy gwałtowne burze w Polsce to wszak symptomy tego samego zjawiska. Nie chodzi więc tylko o współczucie dla innych, ale o zrozumienie, że jesteśmy częścią tego samego systemu. Każdy stopień więcej na termometrze to miliony ludzkich historii, które mogą skończyć się pakowaniem walizek.
Czy więc można coś zrobić? Tak. Zmniejszanie emisji, inwestowanie w energię odnawialną, edukacja, wsparcie dla krajów najbardziej narażonych – to nie slogany, lecz realne działania, które mogą ograniczyć (albo uprościć) przyszłe migracje.
Jeśli bowiem nie zatrzymamy zmian klimatu, to nie będziemy pytać o to, czy ludzie będą musieli się przemieszczać, tylko ilu ich będzie. I dokąd pójdą.