
Pogoda i klimat to nie to samo
Była końcówka marca 2022 roku, kiedy świat na moment zaniemówił z wrażenia, a meteorolodzy zaczęli ze zdumienia przecierać oczy. Oto temperatura na Antarktydzie podskoczyła o zawrotne 40 stopni Celsjusza powyżej swojej normy. Fala niepokojących medialnych doniesień od razu zalała wirtualne łącza. Czy rzeczywistość, jaką znamy, naprawdę właśnie kończyła się na naszych oczach?
Przede wszystkim i po pierwsze trzeba tu zacząć od jednej, ogromnie ważnej kwestii. Rekord temperatury maksymalnej obrazuje tylko chwilowy stan pogody. Oczywiście, takie zjawisko zawsze budzi niepokój i medialną trwogę, jednak w gruncie rzeczy stanowi ono jedynie informację wyrwaną z kontekstu. Gdyby bowiem w styczniu czy w lutym temperatura w Polsce nagle spadła na parę godzin do -20 stopni Celsjusza, wówczas wcale nie zmieniłoby to faktu, że ostatnie zimy były wyjątkowo ciepłe i bezśnieżne (nawet biorąc pod uwagę epizod ze śniegiem w grudniu). Zanotowany skok temperatury na Antarktydzie to chwilowa anomalia wywołana nadejściem cieplejszych mas powietrza i korzystnymi warunkami nasłonecznienia na stacji pogodowej, która go zarejestrowała.

Warto pamiętać o tym, że zmiany klimatu nie uwidaczniają się tylko i wyłącznie przez skoki słupka na termometrze. Globalny wzrost temperatury powoduje zamęt w całej atmosferze, wpływając na kierunki wiatrów, trasy wędrówek niżów i wyżów czy charakter monsunów. I to one dają nam prawdziwy obraz z tego, z czym obecnie się borykamy.
Generalnie rzecz ujmując, przez dziesięciolecia Antarktyka była jednym z najszybciej ocieplających się regionów świata. Jednak od końca lat 90. ubiegłego stulecia temperatura zaczęła tam delikatnie spadać. I tego właśnie kontekstu brakuje w licznych donosach medialnych. Kilka losowych rekordów nie może być „stanem zero” do wyciągania daleko idących wniosków, choć w tym przypadku być może i wniosków dla słusznego celu. Pamiętajmy jednak o tym, że droga na skróty, bez względu na to, w którą stronę, zawsze daje oręż populistom, którzy w ciągu kilku sekund są w stanie zdyskredytować fakty i zasiać wątpliwości.
Oczywiście w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że problemu nie ma. Bo jest, i to gigantyczny. Trzeba tylko spojrzeć na niego z nieco innej strony. Przez ostatnie dekady zasięg lodu morskiego w Antarktyce delikatnie wzrastał. Prawdopodobnie było to wynikiem silniejszych niż przed laty wiatrów, które wiały z bieguna południowego na północ i które przepychały i wciąż przepychają krę w stronę równika. Niestety doniesienia medialne bardzo często pomijają jedną zasadniczą sprawę – otóż lód morski w żadnym wypadku nie jest tym samym, co lód lodowcowy. Dlatego też wszelkie teorie głoszące o „spisku klimatycznym”, które uzasadniają go coraz większymi przyrostami lodu na Antarktydzie już z samego swego założenia obarczone są zasadniczym błędem manipulacyjnym. Dzisiaj co prawda cienka sezonowa kra na Antarktyce osiąga nieco większy zasięg niż połowę wieku temu. Ale gruby lądolód chudnie w zastraszająco szybkim tempie. I właśnie to przede wszystkim powinno nas niepokoić.

Nie ulega wątpliwości, że obecnie w zasadzie każdy mijający miesiąc przynosi nowe, bezprecedensowe pogodowe dramaty. Czas zdecydowanie nie działa na naszą korzyść. Zdaje się, że bardzo wyraźnie na naszych oczach rozgrywa się początek końca świata takiego, jaki do tej pory znaliśmy. Ocieplenie klimatu postępuje. I to bardzo szybko. Oczywiście sceptycy nadal jak mantrę powtarzają, że przecież klimat ociepla i ochładza się cyklicznie, bez względu na to, czy człowiek akurat mu w tym dopomaga, czy też nie. Naturalnie, klimat sam z siebie w rzeczy samej ulega niemałym zmianom, ale ta obecna dzieje się w ekspresowym tempie. W ciągu ostatnich wielu tysięcy lat w skali geologicznej taka zmiana nigdy się nie zdarzyła. Kiedy naukowcy porównali jej współczesne tempo z tymi kluczowymi zmianami, jakie nastąpiły w trakcie ostatnich 300 milionów lat to zauważyli, że nawet te najgroźniejsze wydarzyły się wraz ze wzrostem CO2 postępującym w tempie 1-2 razy wolniejszym niż to dzisiejsze. Człowiek, który jest na Ziemi raptem od nieco ponad 100 tysięcy lat, narobił więc ogromnego bałaganu w zatrważająco krótkim czasie. No i warto tu wspomnieć jeszcze i o tym, że w zasadzie gdyby go na Ziemi obecnie nie było, to powinna ona teraz znaleźć się w naturalnym cyklu ochładzającym ją.
Mamy dziś naprawdę ułatwiony dostęp do naukowych analiz i artykułów. Jednak szum informacyjny (a raczej dezinformacyjny) panoszący się wokół klimatu sieje niespotykany i ogromnie niebezpieczny zamęt. Obecnie za często szukamy emocji, które nierzadko są dużo atrakcyjniejsze od prawdy. Za często doszukujemy się spisków i ukrytych interesów oraz z góry odrzucamy wszelkie czyste intencje. Otoczyliśmy się warownią z betonu i szkła, która bardzo dosadnie i bardzo skutecznie oddzieliła nas od świata natury. Przez to powoli zapominamy już o tym, jakie w tej naturze występują relacje. I wytrwale pielęgnując myśl o naszej wyjątkowości oraz przedkładając własne interesy na potrzeby innych istnień, uporczywie robimy wszystko, żeby cała przyroda dopasowała się do nas.
Niestety dzisiaj, póki jeszcze istniejemy, musimy jako ludzkość nieustannie negocjować z naszą własną naturą. W przeciwnym bowiem razie w przyszłości będzie czekać na nas wielka, ogólnoświatowa katastrowa. A nie po prostu zmiana.
Na podstawie: J. Mańczak, J. Małecki, „Początek końca? Rozmowy o lodzie i zmianie klimatu”, wyd. Znak 2021